To był dobry tydzień. Bardzo dobry. Zresztą sami się przekonajcie.
Największym dla mnie zaskoczeniem były siostry Olsen i ich najnowsza kolekcja. Zazwyczaj ich estetyka kojarzyła mi się z dość charakterystycznym stylem japońskich projektantów – oversize, duże ramiona, geometryczne formy… Dlatego też czegoś w tym stylu spodziewałam się i tym razem. A tu zaskoczenie. Zamiast tego, na moodboardzie The Row znalazły się – kobiecość, subtelność i minimalizm. Liczę, że tak już zostanie.
(źródło: Hazine.com)
Również zaskoczył mnie, tym razem mniej pozytywnie, Elie Saab. Spodziewałam się genialnej kolekcji na miarę jego możliwości, a zobaczyłam w większości zestawy zupełnie odbiegające stylistyką od tych z poprzednich sezonów. Mam nadzieję, że był to tylko eksperyment, po którym projektant przekonał się, że nie tędy droga.
(źródło: fanpage Elie Saab)
Chciałabym z czystym sumieniem powiedzieć, że w stu procentach utożsamiam się z wizją Oliviera Rousteinga. Uwielbiam go w roli dyrektora kreatywnego Balmain, ale cały czas pojawia się jakieś „ale”. Tym razem w kolekcji przeszkadzała mi ilość różnych falban, falbanek, których nadmiar, w niektórych przypadkach, niszczył harmonię i wyrobiony już wcześniej, charakterystyczny, nowoczesny styl marki. Swoją drogą, kto z Was pobiegnie do H&Mu po efekty kolaboracji?
(źródło: fanpage Balmain)
Już wcześniej pisałam, że wybór Davida Koma na dyrektora kreatywnego, powracającego do gry, Muglera to dobry pomysł. Nie zmieniam zdania i już nie zmienię, nie po tym, jak po raz kolejny pokazał bardzo dobrą kolekcję, podyktował własne trendy, ułożył w większości własną kolorystykę (głównie: klasyczne black&white), postawił na eleganckie i proste fasony. I w efekcie odniósł sukces.
(źródło: fanpage Thierry Mugler)
Kolekcję Marii Grazii Chiuri i Pierpaola Piccioli można podzielić na dwie grupy, jedna – elegancka i prosta, druga – przekombinowana i chaotyczna. W całości wizja się trochę rozmywa i nie współgra ze sobą. Ale pomimo tego, uważam, że zrobili kawał dobrej roboty. Bo dotychczasowe portfolio Valentino było ponure i ciężkie (pomimo licznej ilości koronek), a oni wpuścili do niego świeże powietrze.
(źródło: fanpage Valentino)
Nie zawsze zabieg z palmowymi i tukanowymi wzorami, nadrukami jest udany. Często wygląda to bardziej jak obciachowa koszula z amerykańskich filmów o wymarzonych hawajskich wakacjach. Ale nie w wykonaniu dyrektor kreatywnej marki Paul & Joe, która genialnie połączyła letnią atmosferę, miejski szyk i sportową elegancję. Do tego pastelowa kolorystyka, srebrne buty (w których swoją drogą się zakochałam) i mój, bezkonkurencyjnie, ulubiony fason okularów przeciwsłonecznych. Jednym słowem, kolekcja idealna.
(źródło: Vogue.co.uk)
Muszę się jakoś specjalnie wypowiadać na temat kolekcji, a raczej performansu Ricka Owensa…? Powiem tylko tyle, że biedne modelki, tylko teraz nie wiem, które bardziej – te wiszące do góry nogami, czy te które musiały je nosić.
A tak na deser, zobacz jeszcze resztę wyróżnionych przeze mnie kolekcji (kolejność chronologiczna pokazów): Courreges, Atsuro Tayama, Dries van Noten, Vionnet, Talbot Runhof, Neil Barrett, Maison Rabih Kayrouz, Roland Mouret, Martin Grant.
No i oczywiście dzieło Rafa Simonsa dla Diora, ale o nim napiszę innym razem, jemu należy się osobny wpis.