Jak zostać projektantką będąc w liceum? Case study.

Wystarczy trochę nieodpowiedzialności i dziecięca naiwność.

Za każdym razem kiedy ktoś mnie pyta skąd wziął mi się pomysł na projektowanie, odpowiadam, że to przypadek. Owszem, chciałam pójść na studia projektowania, chciałam iść w tym kierunku, ale to były plany na kolejne lata. Mimo to, wcześniej dostałam szansę na sprawdzenie się. Wykorzystałam ją, bo miałam świadomość, że kolejna może przyjść za parę lat.

Cała historia zaczyna się w czerwcu 2015, kiedy przyjaciel (i obecnie fotograf w Modeste Crew) wpadł na pomysł, żeby zorganizować wystawę moich rysunków żurnalowych, które wtedy przypominały zwykłe rysunki postaci. Nic specjalnego, serio. Pomysł mi się spodobał. On zaczął załatwiać lokal, ja zaczęłam uczyć się prawdziwego rysunku żurnalowego. Godziny spędzone na YouTube’ie, Instagramie i innych Google Grafikach opłaciły się, wyrobiłam swój styl i pozostało mi tylko udoskonalanie go, zmiany pozycji sylwetek i dopracowywanie szczegółów. To był pierwszy krok, szybko pokazałam pierwsze projekty właścicielce gliwickiej Coffeiny – spodobały się. Dość szybko powstał pomysł, żeby połączyć to z kilkoma zdjęciami. Sesja miała być w Krakowie, a ja bez zastanowienia rzuciłam, że w takim razie uszyję sukienkę… Nie umiejąc szyć. Doprawdy świetny pomysł Maju.

Należy wykorzystywać wszystkie szanse jakie daje Ci los. Każda wykorzystana okazja to dobra lekcja.

Pierwszym i największym wyzwaniem było nauczenie się szyć. Tutaj spędziłam godziny ocierając łzy ze zmęczenia i poczucia beznadziei. Tak, zazwyczaj w takich momentach mówię, że proces tworzenia pierwszej kolekcji był genialny, miły i wszędzie była tęcza. Ale to nie prawda. Było ciężko, wielokrotnie chciałam zrezygnować, rzucić to. Wkurzałam się na siebie, na maszynę, na materiał, na to, że mi nie idzie. A przecież to nie jest nic trudnego… Ale udało się, powstała moja pierwsza sukienka.

 

 

Teraz jak na nią patrzę to widzę w swojej technice ogromny krok milowy. Jakość, wykonanie, wyczucie – wszystko wyszło na wyższy poziom. Cierpliwość też. Pojechaliśmy do Krakowa, dumnie chodziłam po starym mieście w różowej zwiewnej sukience i z suszonym wiankiem na głowie. Zdjęcia się udały, wróciliśmy do domu i poszliśmy zdać relację w Coffeinie.

Znowu się spodobało, sukienka zrobiła wrażenie i powstał kolejny pomysł. Mój pokaz. W ramach wernisażu. I co zrobiłam? Znowu radośnie się zgodziłam! Pomysły na projekty namnożyły się dość szybko. Wykonanie szło już lepiej. Jak to mówią – pierwsze koty za płoty. Ale prawda jest taka, że gdyby nie to, że obiecałam pokaz Coffeinie, pewnie poddałabym się, rzuciłabym wszystko w kąt i dzisiaj moim jedynym zajęciem byłoby uczenie się na sprawdzian z cytologii.

 

Jeśli chcesz coś zacząć robić, brak umiejętności nie powinien być przeszkodą. Wszystkiego da się nauczyć, wystarczy tylko usunąć przeszkody i ćwiczyć.

 

Rysunki, ciuchy, torby… Wszystko jakoś szło. A im bliżej do 6 listopada tym rzeczy zaczęły się lepiej układać. Koleżanki postanowiły mi pomóc i być modelkami, makijażystką została moja inna koleżanka, właściciele Coffeiny załatwili dywan i oświetlenie, a znajomy pomógł z muzyką. Wyznaczyłam termin na zdjęcia do lookbooka, zaczęłam wszystko ogłaszać w social mediach, zrobiłam plakat. Chodziłam z nim po różnych butikach w centrum. Niektórzy od razu mówili, że nie powieszą, inni mówi „Jasne! Jak super! Oczywiście, że powiesimy.” Po czym nie wieszali. Tydzień przed wernisażem zamówiłam przez Allegro antyramy, nie dotarły na czas. Kolejny stres. Zaczęło się wielkie jeżdżenie po okolicznych Leroy Merlinach.

 

Pierwsze kroki zawsze kieruj do znajomych. Szybko się okaże, że mają w sobie talenty i pasje, o których wcześniej nie miałeś pojęcia. W razie czego, oni zaczną pytać dalej.

 

Większa jazda bez trzymanki była kiedy podsumowałam wszystkie wydatki. Stwierdziłam, że jeśli planuję kolejny pokaz zrobić z rozmachem muszę poszukać funduszy w innym miejscu niż na własnym koncie. Powstał więc pomysł oferty sponsoringowej/współpracy. Przez całe ferie chodziłam na spotkania z szefostwem lokalnych firm.

Muszę przyznać, że to była prawdziwa lekcja życia i biznesu. Dało mi to zdecydowanie więcej niż rok siedzenia na podstawach przedsiębiorczości. Jedni przyjmowali mnie ciepło, od razu podpisywaliśmy umowę, inni byli bardziej oporni, a jeszcze inni odprawiali mnie z kwitkiem zanim jeszcze zdążyłam powiedzieć co i jak. Najgorszym uczuciem było, kiedy trzy tygodnie przed pokazem fryzjer, który miał czesać modelki, zrezygnował. Zaczęło się dzwonienie, pytanie, aż w końcu trafiłam na genialny salon fryzjerski z najmilszą ekipą na świecie.

Nie ma czegoś takiego jak „brak planu B”. Zawsze jest jakaś alternatywna droga do osiągnięcia tego co planujesz.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.